Część 1
A wszystko tak naprawdę zaczęło się od tego, że pewnego dnia postanowiliśmy razem ze Stellą udać się na popołudniową przejażdżkę. Rodzice cieszyli się, że lubimy biegać i skakać zamiast snuć się bez celu po naszym padoku. Pogalopowaliśmy więc co sił w nogach do pobliskiego lasu. Słońce świeciło wysoko na niebie, ale nie było zbyt gorąco. Pogoda była więc idealna na spacer.
– Stella – zawołałem, gdy dotarliśmy na Tęczową Polanę – Znalazłem dla ciebie jagody. Są super słodkie i pyszne.
Moja siostra uwielbiała jagody, inne owoce mogłyby dla niej nie istnieć. A przecież wszyscy wiedzą, że koniki najbardziej lubią jabłka. I marchewki oczywiście. Muszę jednak przyznać, że jagody z Tęczowej Polany były rzeczywiście najlepsze na świecie. Stella zaczęła się śmiać, bo mój pyszczek był cały fioletowy od jagód. Ale nie pozostałem jej dłużny – ona wyglądała dokładnie tak samo jak ja. Tak nas to rozbawiło, że nie mogliśmy przestać się śmiać. Śmialiśmy się naprawdę bardzo długo, aż nas brzuchy rozbolały.
Nagle, zupełnie niespodziewanie, zerwał się silny wiatr. Niebo pokryło się gęstymi, granatowo-czarnymi chmurami. Słońca nie było już widać, a błyskawice coraz mocniej tańczyły na niebie. Chwilę później zaczął padać deszcz, który szybko przerodził się w ulewę. Krople deszczu były coraz większe i większe, więc w mgnieniu oka staliśmy cali przemoknięci wśród jagodowych pól. Jakby tego było mało, to z nieba zaczęły lecieć ogromne gradowe kule, które obijały się o nasze grzbiety. Gdyby były mniejsze, to mielibyśmy całkiem przyjemny masaż, ale te były zdecydowanie za duże. Z grzywy spływała struga wody, a nasze kopytka ugrzęzły w rozmokłej ziemi. My, koniki, nie boimy się deszczu, ale takie ulewy nie są dla nas niczym przyjemnym.
– Na powrót do domu jest już za późno, więc musimy szybko znaleźć jakieś schronienie – Stella mówiła coraz głośniej, bo prawie jej nie słyszałem pomiędzy jednym uderzeniem pioruna, a drugim.
– Masz rację, nie możemy tu zostać. Burza w lesie jest niebezpieczna. Biegnij za mną – zawołałem do siostry.
Nie zastanawiając się dłużej, zerwaliśmy się do galopu. Nie wiedziałem właściwie gdzie mamy uciekać, ale w tym momencie najważniejsze było to, aby znaleźć jakiekolwiek schronienie. Bałem się, że nie trafimy później do domu, ale biegłem dalej, sprawdzając co chwila czy Stella się gdzieś nie zgubiła. Na szczęście była tuż za mną.
Część 2
Naszym oczom ukazała się jaskinia. Nigdy wcześniej jej nie widzieliśmy. Mimo to weszliśmy do środka, aby przeczekać szalejącą na zewnątrz burzę. Staliśmy tak dobrą godzinę. Zaczęło mi się już trochę nudzić, bo ileż można patrzeć na spadające krople deszczu. Postanowiłem więc sprawdzić co kryje się wewnątrz i wszedłem w głąb jaskini.
– Fuego, boję się iść dalej – powiedziała wystraszona Stella.
– Nie bój się, jestem przecież twoim starszym bratem, więc przy mnie nic ci nie grozi. Zajrzymy tylko co jest tam dalej i obiecuję, że zaraz wracamy. I tak nie mamy nic lepszego do roboty.
– No dobrze – zgodziła się Stella – Ale jeśli tam są pająki albo nietoperze, to ja się wycofuję.
Ledwo wypowiedziała te słowa, a nad naszymi głowami przeleciało chyba ze sto nietoperzy. Przyznam się Wam – tylko nie mówcie tego mojej Siostrze – że przez chwilę sam się bałem. Stella była tak zaskoczona, że stanęła jak wryta i nie chciała się ruszyć z miejsca. Udało mi się ją w końcu namówić, aby jednak poszła za mną.
– Stella, tu już nikogo nie ma. Tylko patrz pod kopytka, bo na tej ścieżce jest ślisko – powiedziałem schodząc ostrożnie w dół. Mój głos odbijał się o kamienne ściany jaskini.
– Fuego, wracajmy, proszę. Przecież tu jest ciemno, prawie nic nie widać…. Auuu, chyba o coś zahaczyłam i nie mogę się ruszać – zawołała Stella.
– Poczekaj, już idę do ciebie. Zaraz ci pomogę.
Stella rzeczywiście zaplątała swoje kopytka w jakieś sznurki, a może to były paski. Gdy podszedłem bliżej zobaczyłem, że te paski to strzemiona przyczepione do siodła. Zdziwiłem się, bo skąd się tu wzięło siodło? Czy zgubił je jakiś koń? Albo jeździec?
Pomogłem Stelli wydostać się z pułapki i zacząłem przyglądać się bliżej temu co znaleźliśmy.
– Jakie piękne! – Stella najwyraźniej zapomniała już o swoim strachu.
– To prawda – powiedziałem – Jest zupełnie inne niż to, które do tej pory widzieliśmy.
– I do tego jest dużo cięższe. Spójrz na te złote zdobienia, są bajeczne.
Rzeczywiście, siodło było wykonane z porządnej skóry, a każdy element był misternie wykonany.
Podczas, gdy Stella zachwycała się znalezionym skarbem, ja zacząłem rozglądać się uważnie po jaskini. Pogalopowałem kilkanaście kroków dalej, gdy nagle mój wzrok zatrzymał się na rysunku konia wykonanym na ścianie skalnego korytarza. Nosił na grzbiecie identyczne siodło! Podskoczyłem ze zdumienia, bo ciarki przeszły mi po grzbiecie.
Ostatniej rzeczy jakiej się spodziewałem było to, że trafimy na jakieś naskalne malowidła. Przecież to nie galeria sztuki, prawda? Ale jest jak jest. I to by oznaczało, że tajemnicze siodło miało jednak swojego właściciela. Podszedłem bliżej. Fresk wydawał się stary. Część farby już dawno odpadła albo się wykruszyła. Portret przedstawiał czarnego konia o niezwykle długiej, lśniącej, wręcz granatowej grzywie. Podobnie jak ogon, sięgała aż do samej ziemi. To z pewnością nie był zwykły koń. Na jego grzbiecie błyszczały szmaragdowe gwiazdy, a kopyta miał ze szczerego złota!
– Fuego, co robimy? – zapytała Stella wpatrując się razem ze mną w portret magicznego konia.
– Nie wiem Siostrzyczko. Nic z tego nie rozumiem. Nie mam pojęcia gdzie jesteśmy i kim jest ten dostojny rumak. Uszczypnij mnie, bo może to tylko sen?
– O czym ty mówisz Fuego? Przecież to wszystko dzieje się naprawdę! – powiedziała lekko poirytowana Stella.
– Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o tym koniu. Weźmiemy siodło do domu.
– Nie jestem pewna czy to dobry pomysł. Przecież nie możemy, ot tak sobie, wziąć rzeczy, która do nas nie należy.
– Stella, ale my je oddamy z powrotem, nie martw się. Chcę je tylko pokazać Rodzicom!
– No dobrze – odpowiedziała Stella głosem pełnym wątpliwości.
Część 3
Kiedy podniosłem siodło, wypadł z niego zwinięty w kwadrat kawałek papieru. Pożółkły, z brązowymi plamami. Papier był gruby, szorstki w dotyku i naderwany na brzegach. Strasznie skrzypiał, gdy zacząłem go rozkładać. Nagle moim oczom ukazała się odręcznie narysowana mapa. Na środku znajdowały się góry, a tam czerwoną, przerywaną linią zaznaczono punkt.
Choć pismo było bardzo niewyraźne, a niektóre litery zamazane, udało mi się odczytać wyrazy: “Cerro Guanaco”. W prawym górnym rogu widniał rysunek – ster, na dole dwa miecze, a pod spodem napis: “Tierra del Fuego”. W lewym, dolnym rogu znajdował się kompas z wyznaczonymi kierunkami świata. Nad nim z morskiej kipieli wynurzał się dwugłowy smok. Dalej narysowane były dwa statki – jeden handlowy, a drugi – piracki!
– Zobacz, to jest mapa prowadząca do jakiegoś Skarbu! – krzyknęła zaciekawiona Stella.
Na odwrocie mapy znajdował się napis:
“Skarb znajdzie tylko ten, kto zacznie go szukać.
Znajdź odwagę w sercu i o świcie ruszaj w drogę.
Szmaragdowa Ścieżka zaprowadzi Cię prosto do celu.”
– Myślisz, że to jest skarb ukryty przez Piratów? – zapytała Stella trzepocząc swoimi długimi rzęsami.
Oczami wyobraźni widziałem jak Korsarze wyciągają skrzynie pełne złota i klejnotów. Na pewno schowali je w jakiejś grocie albo zakopali pod starym drzewem. Albo……ukryli w jakiejś jaskini!
– Nie wiem, ale może Tata nam coś podpowie. Przecież nasza rodzina pochodzi z Ziemi Ognistej – poczułem lekkie ukłucie w żołądku, bo rozpierała mnie duma, że to właśnie my znaleźliśmy tę mapę. A co jeśli okaże się, że trafiliśmy na Piracki Skarb? – Sella, zaraz zleci się tu tłum reporterów! Będą robić nam zdjęcia i robić z nami wywiady. A potem wszystkie gazety będą o nas pisać: “Sensacja! Odkrycie Stulecia!”, “Fuego – Odkrywca Zaginionego Skarbu!”. A ja nie będę mógł się opędzić od fanów, którzy proszą mnie o autograf.
Stella spojrzała na mnie z politowaniem i pokazała kopytkiem żebym puknął się w czoło. Wiem, wiem, przemawiała przeze mnie próżność. I wiem, że to tylko moja fantazja, ale bardzo chciałem żeby była prawdziwa.
– Fuego, chodź, przestało już padać. Musimy wrócić do domu, zanim zrobi się całkiem ciemno – Stella wyrwała mnie z zadumy.
– Masz rację. Pomóż mi tylko założyć to siodło. – Wsunąłem mapę z powrotem na miejsce tak, aby z niego nie wypadła. – Rodzice na pewno się o nas martwią.
Powiem Wam, że bardzo nie lubię chodzić w siodle, bo ono mnie zawsze gniecie i uwiera. Wolę hasać po łące wolny jak wiatr. Ale to siodło było wyjątkowo wygodne.
Wyszliśmy z jaskini, a słońce świeciło mocno, że zmrużyliśmy nasze konikowe oczka. Na niebie pojawiła się podwójna tęcza – najpierw jedna – większa i bardziej wyraźna. A potem druga – mniejsza i, nieco przymglona.
– Fuego, musimy iść na południe, bo tam przecież znajduje się nasza farma.
– Dobrze, prowadź Siostrzyczko! – rozejrzałem się dookoła, ale zupełnie nie wiedziałem gdzie jesteśmy – Wiem, że zawsze miałaś lepszą orientację w terenie niż ja!
To była prawda. Stella ma niesamowity talent do zapamiętywania szczegółów. Umie rozróżnić jedną sosnę od drugiej, choć dla mnie obie wyglądały dokładnie tak samo. Dlatego podczas spacerów starałem się słuchać swojej młodszej Siostry. Ona jest naprawdę mądra i jestem z niej dumny. Czasem lubi mi dokuczać i sprzeczać się ze mną, ale bardzo ją kocham. Powinienem częściej jej o tym mówić.
Miałem wrażenie, że kręciliśmy się w kółko i że już pięć razy mijamy tę samą polanę i ten sam zagajnik. Słońce było jeszcze wysoko na niebie, ale wiedziałem że za jakieś dwie godziny zacznie robić się ciemno. U nas zmrok zapada szybko, więc perspektywa spędzenia nocy w lesie nie napawała mnie optymizmem.
– Fuego, chyba już wiem gdzie jesteśmy. Zobacz, to te trzy wielkie brzozy, które prowadzą na Tęczową Polanę. – Stella z radością podskakiwała w prawo i w lewo, zrywając w międzyczasie kwiatki.
– Skoro tak mówisz……
Pogalopowaliśmy więc w stronę drzew, które wskazała Stella. Dopiero wtedy zorientowałem się, że miała rację. Za brzozami rzeczywiście widać było wzgórze. Po jego zachodnim stoku wiła się wąska ścieżka prowadząca do dobrze nam znanej polany. Pobiegliśmy tam i nie minęła chwila, a zobaczyliśmy naszych Rodziców i Przyjaciół, którzy wyszli nas szukać. Schodząc w dół usłyszałem jak Mama nas woła, a Tato bacznie rozgląda się w prawo i w lewo. Gdy dotarliśmy na polanę rzuciliśmy się wszystkim w ramiona. Mama płakała ze szczęścia, bo bardzo się o nas martwiła.